wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 1-Sny.

Ponownie znalazł się w tym samym długim korytarzu. Obejrzał się, tak jak zwykle to robił każdej nocy. Żarówka zawieszona na kilku kablach pod sufitem jakby od niechcenia oświetlała drogę do czarnych, lśniących drzwi. Podszedł do nich szybkim krokiem, czując, jak chłodny wiatr powiewa po jego półdługich, brązowych włosach.  Mimo, że robił to wiele razy, znów ze strachem pociągnął za złotą klamkę. Jego oczom ukazało się małe pomieszczenie ze zdartymi, brązowymi tapetami. Poprzewracane meble, woń alkoholu, rozbite butelki i unoszący się zewsząd dym papierosowy utwierdzał go w przekonaniu, że znajduje się w melinie.

Przeszedł pewnie przez pokój, na pamięć już omijając szkło i meble, uchylił skrzypiące drzwi i zajrzał do środka. Te same trzy postacie, te dwie, pod ścianą, tak samo przerażone, jak zawsze  i ta trzecia, stojąca tyłem. Mężczyzna i kobieta pod ścianą ubrani byli w dziwne, białe okrycia, a na głowach mieli kaptury, więc w ich cieniu nie było widać ich twarzy. Stojący tyłem był łysy i miał na sobie czarno-czerwone szaty.
-Zrób to, zabij nas wreszcie!-kobieta jęknęła i osunęła się na kolana-Oszczędź nam cierpienia.

-Widzę, że wasza odwaga nagle zanikła. Dwaj, opuszczeni, ale tacy waleczni! -zaśmiał się przeraźlwie łysy mężczyzna-I co? Co wam dał ten głupi zakon i to cholerne przekonanie, że jesteście potrzebni? Czy nie rozumiecie, że nic nigdy nie zdziałacie?

-Mieliśmy pozwolić, żebyście zrealizowali plan, narażając całą ludzkość na zagładę?-zapytał przez zaciśnięte zęby ten pod ścianą-Nigdy.

Łysy bezszelstnie podszedł do niego i uśmiechnął się zjadliwie. Wyciągnął zza pazuchy nóż i wbił go w jego tors. Z klatki piersiowej mężczyzny wytrysnęła krew, a ten zwalił się bezwładnie na podłogę. Teraz podszedł do łkającej kobiety, która patrzyła na śmierć swojego męża. Podniósł ją gwałtwonie za ramiona i przycisnął do ściany.

-Błgam cię, Atonie-szeptała kobieta patrząc mu głęboko w oczy-ja mam synka...on ma dopiero kilka tygodni...nie mogę go zostawić.

-Sama wybrałaś tą drogę. Miejmy nadzieję, że ten chłopciec nie pójdzie w wasze ślady.-odpowiedział jej Aton i wbił jej ów nóż w brzuch. Wydała z siebie zduszony okrzyk, a potem upadła w kałużę krwi.-Byłby kolejnym pasożytem.

A chłopak za drzwiami wciąż stał. Stał i patrzył jak zahipnotyzowany. Widział już tą scenę tak wiele razy, ale nie mógł się poruszyć. Rozum kazał biec, ale ciało nie chciało się za nic ruszyć. Mężczyzna w czarnej szacie odwrócił się, ukazując swoją okropną, zabliźnioną twarz i te prawie białe oczy. W jego spojrzeniu było coś, co chłopaka zabolało gdzieś w głowie tak mocno, że krzyknął, a potem wszystko zaczęło rozmywać, aż wreszcie ukazało jego pokój pogrążony w półmroku.

Zerwał się z łóżka i usiadł na brzegu. Schował twarz w dłoniach. Noc w noc ten sam wstrętny sen, który nie był zwyczajnym koszmarem, to było coś, co dotykało go gdzieś w środku i nie pozwalało normalnie funkcjować. Był to ból, który odczuwał codziennie, w psychice. Nie wiedział, co tak naprawdę powodało koszmar, może było to odrzucenie od środowiska, albo brak rodziców, a może dotykająca go na codzień bieda. W głowie zaświtało mu, że może to przez jego nienormalność. Bo w końcu żaden normalny człowiek nie słyszy najcichszego dźwięku, choćby z kilkunastu metrów, albo biega tak szybko, że wszystko wokoło jest rozmazane, widzi najmniejsze szczegóły i skacze tak wysoko, że spokojnie doskoczyłby na 2 piętro wierzowca. To z pewnością nie jest normalne.

Czy nie może być taki, jak chłopcy w jego w wieku? Lubiani, śmieszni i budzący podziw? Czy zawsze musi być ofermą, z której każdy robi sobie żarty, nawet dziewczyny? Nie raz zadawał sobie to pytanie, ale zawsze nasuwała się odpowiedź głosząca jego nienormalność. Na codzień musiał udawać niezdrarę, bo zaraz oskarżono by go o bycie jakimś mutantem, albo coś w tym stylu. Wstał powoli i odgarnął włosy ze spoconego czoła. Zapalił światło i przejrzał się w lustrze postawionym niedbale pod ścianą. Zobaczył przed sobą chudego i bladego chłopaka. Na jego ciele nie było znać mięśni, dlatego dziwił się, że zupenie niewysportowana osoba tak szybko biega i tak wysko skacze. Wpatrywał z obrzydzeniem się w błękitne jak niebo, wilotne oczy. Nienawidził siebie, swojego wyglądu i charakteru i tego wszystkego co nienormalne. Kiedy tak patrzył na siebie, uświadomił sobie, że nie może sprawiać kłopotów swojej babci przez jego dziwaczne zachowanie. To nie jego świat, tu tylko jest jednym wiekim problemem.

Ubrał się pospiesznie. Chwycił szkolny plecak i wysypał  książki. Wpakował do niego kilka ubrań z szafy, które leżały na wierzchu. Nie było ich dużo, więc nie miał w czym wybierać. Wrzucił jeszcze bieliznę i kilka par skarpetek. Wsadził do kieszeni telefon i wszystkie pieniądze z rozbitej sarbonki. Prawie wbiegł do przedpokoju, ubrał buty i zarzucił na siebie bluzę. Już miał wychodzić, kiedy przypomniał sobie o śpiącej w pokoju obok babci. Wszedł do pokoju, złapał długopis i skreślił krótki list.

Kochana babciu!
Dłużej tak nie mogę. Pewnie zauważyłaś to odrzucenie ze strony moich kolegów i koleżanek, a także moje dziwne zachowanie. Wyruszam, by szukać podobnych do mnie, może uda mi się w końcu być szczęśliwym. Przepraszam, że cię tak zostawiam, szukając własnego zadowolenia. Nie martw się o mnie, mam już te 15 lat. Babciu, jestem tchórzem.
Haytham.

Rzucił kartkę na łóżko i wybiegł z mieszkania.
***
Im dalej zaszedł, tym bardziej zaczął żałować, że w ogóle wyruszył. Włóczenie się po centrum o drugiej w nocy nie było najlepszym pomysłem, zważając na naprawdę dziwnych typów. Zdążył już go spotkać facet z dredami, proponując mu działkę i banda dresów, pytając się raz po raz, czy ma jakiś problem. Uciekł ile sił w nogach, tym razem nie starając się udawać. Pomyślał, że dredziarz był tak naćpany, a dresy tak pijani, że po prostu uznają smugę światła zamiast chłopaka za głupi sen. Problemy zaczęły się dopiero wtedy, kiedy wpadł na policjanta.
-Jesteś pełnoletni?-zapytał uważnie obserwując Sebastiana.

-Tak.-skłamał-Właśnie wybieram się do domu.

-Proszę okazać dowód.

-Zapomniałem-rzucił szybko, ale policjant nie dał zrobić z siebie idioty.

-Głupi chłopaku, co robisz w nocy na najbardziej...patologicznej ulicy w mieście? Dałbym ci najwyżej 14 lat. Zachciało się używek co?-pomimo głośnych protestów Haytahama, ciągnął-Będę musiał zabrać cię na komisariat i wezwać twoich rodziców.

Chwycił go za ręcę i założył mu Nelsona. Chłopak, zawstydzony, a zarazem wściekły, że policjant utrudnia mu ucieczkę i zmusza do życia w tym okrutnym świecie, przeszedł schylony kilka metrów i zatrzymał się.

-No co jest, idzie...-miał powiedzieć mężczyzna, ale nie zdążył, bo Haytham gwałtownie szarpnął się w uścisku. Zrobił to jeszcze raz, jescze mocniej i policjant bezwładnie poleciał na pobliski mur. Chłopak, zdziwiony taką delikatnością policjanta, zaciągnął kaptur na głowę i pomknął przed siebie, nieprzejmując się już w ogóle, że ktoś go zauważy.

Sam się sobie dziwił, że przebiegł sprintem kilka kilometrów i nikt go nie zauważył. Dopadł pociąg na dworcu i w ostatniej chwili, zanim ruszył, zauważył, że ten jedzie na drugi koniec kraju. Usadowił się w opuszczonym przedziale i zasnął.

Korytrarz, zimny wiatr, żarówka. Czarne drzwi ze złotą klamką. Bałagan, trzy postacie. To wszystko znów się wydarza. Sebastian przyglądał się jeszcze trochę krwawej scenie, a chwilę później zdał sobie sprawę, że sen się nie kończy, nic się nie rozmywa, a białe oczy Atona wciąż mu się przyglądają.

-Widzisz mnie?-zapytał drżącym głosem chłopak.

Aton rozejżał się czujnie po pokoju, po czym zaczął zbliżać się do Haytham, był coraz bliżej i bliżej, ukazując dokładniej swój wizerunek i przeszedł przez jego ciało, jakby był niewidzialny. Ten jeszcze pobiegł za nim i szturchnał go w ramię, ale mężczyzna zdawał się tego nie czuć i  wyszedł z mieszkania przez czarne, lśniące drzwi. Chłopiec zbadał dokładnie wzrokiem swoje ciało. On je widział, widział dłonie, białe rękawy koszuli, widział dżinsy i poniszczone buty. To nie jest zwykły sen, pomyślał.

Ostrożnie wszedł do pokoju obok i ze wstrzymanym oddechem udał się w stronę dwóch pokrwawionych ciał. Uklęknął przy nich i przejechał dłonią po jasnym stroju kobiety. Wyczuł twardy materiał i pomyślał, że to musi być specjalnie dla takich jak oni przeznaczone. W jej kieszeni ujżał jakąś kartkę. Bez namysłu sięgnął po nią. Było to zdjęcie jakiegoś niemowlęcia, które wyglądało jak każde niemowle-łyse i małe. Na odwrocie nabazgrane było kilka słów i małe serduszko.

Haytham Hatewatch
Urodzony 24 marca 1999 roku w Londynie. 

Przeczytał jeszcze kilka razy napis, upewniając się, że nazwisko i data urodzenia zgadzają się z jego danymi. Wszystko się zgadzało. Ta kobieta miała syna. To musi być jego zdjęcie. Chłopak klękający nad nią musi być jej synem.

 -Mamo!-wydusił z siebie-Mamo, to ja jestem twoim synem...obudź się, mamo...tato...spójrzcie na mnie!

Ale oni nie drgnęli, wciąż leżąc we własnej krwi. Haytham wciąż patrzył i oczekiwał najmniejszego ruchu. Wszystko zaczęło się powoli rozmywać i zdążył jeszcze wyciągnąć rękę, aby dotknąć ciała ojca. W plamach różnego koloru udało mu się zobaczyć mały znak na jego okryciu. Mały miecz w ognistym kole.

Otworzył gwałtownie oczy i stwierdził, że wciąż znajduje się w pociągu. Przebiegł nieprzytomnym wzrokiem po przedziale. Na przeciw niego siedział gruby facet z wąsami. i zaledwie kilkoma włosami na głowie. Popatrzył na niego z ponad gazety.

-Dobrze, żeś się obudził, ja żem myślał, masz napad jakiś czy co.-zarechotał-Tak miotało tobą-zaczął kiwać się na wszystkie strony.

-To tylko sen-powiedział cicho Haytham, po czym dodał-Wie pan może, gdzie jedzie dokładnie ten pociąg?

-Jedzie ale nie wie gdzie-zarżał znów mężczyzna-Jedziem do Carlisle, to znaczy pociąg. Ja wysiadam mojej wiosce. Jadę do rodziny, po robocie jestem-wyszczerzył szczerbate zęby i wskazał na brudne ubranie.

Sebastian zmusił się do uśmiechu i wpatrzył się w okno. Powoli docierało do niego, że to nie są zwykłe sny. Może są to wspomnienia? Nie, przecież nie mógł być duchem, i miał wtedy dodatkowo kilka tygodni, a widział siebie jako tego normalnego Haythama. A może to tylko głupie sny i nie potrzebnie się tak przejął? Ale właśnie zobaczył swoich rodziców! Nie widział ich twarzy, ale samo poczucie, że są obok, wprawiało go w prawdziwą radość. Nagle skręciła mu wnętrzności myśl, że to przecież tylko świat, który nie istnieje. To tylko fantazja, coś nierealnego i nic nie zmieni, że już nigdy rodziców nie zobaczy. To nawet nie muszą być jego rodzice. Może to głupie marzenie senne?

Przekrzywił głowę, bo usłyszał kroki i donośny głos.

-Proszę okazać bilet, dziękuję...dziękuję...

Haytham wytrzeszczył oczy.

-Sprawdzają bilety.

-Coś się tak zdziwił?-zapytał robotnik

-Ja...nie mam biletu-odpowiedział chłopak czując, że serce podskakuje mu do gardła. Nie pomyślał o bilecie wsiadając do pociągu.

-Ooo, chłopaku...wiesz co? Brat teścia mojej ciotecznej siostry od strony matki, schował się w toalecie-rzucił po chwili namysłu mężczyzna.

Słysząc, że kontroler musi być już blisko, Haytham poderwał się jak oparzony, pożegnał się z robotnikiem i wybiegł z przedziału. Przebiegł przez prawie całą długość pociągu, szukając owej toalety, kiedy z pewnej przegrody wyszedł rosły facet z legitymacją na piersi i odblaskowej kamizelce. Chłopak stanął jak wryty, po czym rzucił się do ucieczki przed siebie.

-Hej, hej!-nawoływał kontroler-Stój!-i pobiegł za nim.

Biegł z całych sił w kierunku małych drzwi z napisem "WC". Nie liczyło się już, że ktoś zobaczy smugę światła. Może zrobić sobie tyle kłopotów za które znów będzie odpowiadała babcia. Dopadł drzwi i zasunął zasuwkę, odetchnął z ulgą. Nie trwało to jednak długo. Kontroler rąbał w drzwi pięścią.

-Nie masz biletu, co? Dopadnę cię, jak tylko znajdę jakiś łom i dopilnuję, żebyś trafił w ręce policji!-wołał do Haythama-Słyszysz?!

Ale on nie słyszał, tylko rozpaczliwie myślał, jakby uciec z tego pociągu, byle dalej. Nie może wyjść z toalety, bo kontroler zaraz go złapie. Jednak plan teścia ciotecznej siostry robotnika nie powiódł się. Została jedyna droga ucieczki, bo nie zamierza ulec kontrolerowi.

Spojrzał w okno. Krajobraz rozmazywał się. Ledwie udało mu się dostrzec, że są to głownie pola. Oczy ruszały mu się to na prawo, to na lewo. Obmyślał ewentualne obrażenia. Wyskoczenie z jadącego pociągu, który osiągał prędkość około 100 kilometrów na godzinę równało się z samobójstwem.

Usłyszał szarpnięcie w drzwiach, impulsywnie wybił kopnięciem okienko i wyskoczył przed siebie zaciskając powieki.

Jedyne, co słyszał podczas lotu to ryk w uszach i własny krzyk. Później zrobiło się cicho. Całkiem cicho.




      

4 komentarze:

  1. Ty boska kobieto *.* Dawaj mi tu kolejny rozdział :D I jakbyś mogła wyłącz weryfikacje obrazkową :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie się zapowiada :3.Weny życzę :D
    ~Amelia

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no bardzo ciekawie się zaczyna, aczkolwiek pogubiłam się albo ja, albo trochę pomieszałaś imiona, bo raz jest Haythama, a raz Sebastian. Popraw to proszę, aby łatwiej było czytać :D Drobne literówki też się trafiają, dlatego polecam sprawdzanie tekstu przed wrzuceniem. Co do treści jest ok. Wnioskuję, iż główny bohater przeżył bliskie spotkanie z podłogą mimo tych 100 km/h. Interesują mnie dalsze losy Haythama, więc pewnie jeszcze tutaj wpadnę. Życzę weny :)

    ------
    zapraszam do mnie
    http://oko-w-oko-z-przeznaczeniem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe opowiadanie, końcówka nawet bardzo :) zaciekawiły mnie dalsze losy bohatera więc na pewno zapoznam się z dalszymi rozdziałami. A tymczasem powodzenia i dużo weny.

    OdpowiedzUsuń